fot. Ślubny |
Jedną z nielicznych zalet naszego obecnego mieszkania jest jego okolica. Tak, wiem, że to nie jest zaleta mieszkania samego w sobie – wnioski wyciągnijcie sami ;).
Więc okolica. I to w całym spektrum. Dzielnica jako taka, może osiedle ciut mniej, ale jednak i drzewa. Wystarczy, że przy odrobinie odwagi lub większej depresji wyciągnę na balkonie rękę nieco bardziej i mogę zrywać liście lipy. Jest to oczywiście zdradzieckie jak każda przyjemność.
Obecność lipy to także nieszczęsna obecność mszyc. Nie nastawiajcie się więc w takim sąsiedztwie na uprawę ziół. Chyba że lubicie hodować mszyce. Ale obecność drzewa, to także wesołe towarzystwo ptaków różnej maści. Czasem zbyt wesołe – szczególnie o świcie. Powiem Wam, już wiem, dlaczego jesienią i zimą świt przychodzi później. To dlatego, byśmy nie mogli gniewać się na ptaki za zbyt wczesne budzenie, tylko żebyśmy je widzieli takie biedne, napuszone, marznące, oczkiem (zawsze jednym) z nadzieją zaglądające do karmnika, a nawet do okien. To po to, by nasze jęki, przewracanie się na bok i zakrywanie głowy poduszką zmienić w pełne litości myślenie – „oj, bidule”. Więc te bidule dokarmiam.
Zagłuszam nawet wyrzuty sumienia wobec pana, który co rano zamiata chodnik z łusek po pestkach.(o, ja - wandal)... Dla tych sikoreczek biednych i tak przy tym radosnych, grubodziobów pięknych, dzwońców, a niech tam sójek nawet czy srok – niech stracę. Ale jest taki jeden darmozjad, co nawet łupin nie zostawia po sobie, bo zjada jak leci, ale wojnę mu wypowiedzieć muszę!
Jeśli lubisz gołębie, to jesteś:
a) mieszkańcem mniejszego miasta,
b) turystą na starówce,
c) starszą osobą,
d) zafiksowanym hodowcą.
Nie podpadam pod żadną z tych kategorii i gołębi zwyczajnie nie lubię. Nawet nie tak zwyczajnie – bo z wzajemnością! Nie wiem, jak odkryły moją antypatię, ale śledczych mają aż nad podziw sprawnych. Choć ponoć są to faktycznie jedne z najinteligentniejszych ptaków i posiadają zdolność podejmowania decyzji. To wiele wyjaśnia – np. dlaczego zawsze nasz samochód z pośród tylu na parkingu jest tym „naznaczonym”. I to wcale często właśnie po mojej stronie! Znajdujemy na szybach nawet resztki jedzenia – tak, mamy tu starsze osoby lubiące, jeśli nie same gołębie, to przynajmniej dokarmianie ich resztkami ze stołu...
A więc wojna! Gołębie jeść u mnie nie będą! Jak zresztą widzę, śmierć głodowa im nie grozi, ale jakoś od tych resztek wolą moje pestki... Karmnik zabudowałam tak, by się do niego nie mogły dostać. Ale nie, sprytne bestie jakoś obchodzą moje wojenne umocnienia. Krzyki, machanie rękami, nawet walenie w okno nic nie daje. Ba! Już doszły do tego etapu, że nawet wyjść na balkon i grozić to za mało. Znacie tę scenę z filmu „Kevin sam w NY”? Nasi źli bohaterowie omawiają coś przy lodowisku i jeden z nich przegania gołębia – gazetą go wręcz spycha, ale ptaszysko nic sobie z tego nie robi. (Jeśli nie kojarzycie, to pewnie Polsat pozwoli Wam to nadrobić w najbliższe święta.) Takie właśnie są też rozpanoszone.
Więc kupiłam broń – wściekle różowy pistolet na wodę. Póki co – działa. Ale jak długo? Moja mama powiedziałaby pewnie: „Jesteś mądrzejsza to ustąp”. Ale ja nie chcę! Jak już są takie mądre to niech one ustąpią! Zresztą tu już nie o mądrość chodzi. To walka o honor, o moją rację, to pierwotne warowanie wokół swojego rewiru i swojej zdobyczy! No i nie chcę się stać jak pewna inna bohaterka rzeczonego filmu... A mogłabym – w końcu miałam Gucia. Ale to już inna bajka. Tymczasem muszę znaleźć na nie jakiś sposób niezawodny...
źródło |
Obrobiły mi kuchenne okno! To już totalna przesada...
OdpowiedzUsuń