Tak, jestem pewna! Nie wiem, jak i
kiedy to się stało, ale jest faktem – moje włosy osiągnęły
stan krytyczny i kończą się tam, gdzie zaczyna się ta ponoć
mniej szlachetna część ciała. Moment taki jest fatalny. Rosnąć
dalej nie mogą – jak na mój gust i tak już przekroczyły stan
alarmowy, a ściąć nie tak łatwo.
Po pierwsze, (o, przewrotna kobieca naturo!) zwyczajnie żal. No przecież takie długie! Ostatnio takie miałam... Nigdy jeszcze takich nie miałam! Co tam, że przeszkadzają, że myć trzeba codziennie, zima idzie, a taka długość to już trochę schnie, co tam nawet, że i tak głównie muszę je związywać... Żal... Ale coś zrobić trzeba. No i znów problem – co?
Raczej wolę mieć długie (ale rozsądnie), tylko znów, gdzie jest ta granica idealna? No i kto to zrobi? Jakoś nie mam zaufania do fryzjerów, ponieważ zawsze coś się musi wydarzyć i nigdy jeszcze nie wyszłam z takiej wizyty zadowolona. Zawsze wyjdę z czymś innym na głowie niż miałam zamiar. Czy tylko ja tak mam? Wchodzisz do fryzjera, tłumaczysz w czym rzecz, jak chcesz ściąć. Potem sytuacja przybiera zwykle dwa możliwe warianty wydarzeń:
1) Fryzjer oczywiście wie lepiej, więc próbuje przekonać Cię
do swoich racji. Nawet jeśli do tej pory jakaś opcja się u Ciebie
zupełnie nie sprawdzała (w moim przypadku jest to cieniowanie), to
najpewniej tylko dlatego, że wcześniej trafiałaś na marnych
fryzjerów, a tu proszę, akurat, w końcu szczęście się do Ciebie
uśmiechnęło, to nie jest fryzjer to jest TEN FRYZJER. Więc w
końcu się zgadzasz, olśniona jego wizją, ewentualnie zagłuszona
jego ekspresyjnością. Z błyskiem szaleństwa w oczach macha
nożyczkami nad Twoją głową, a Ty...? Tu dwa podwarianty. Patrzysz
w lustro i stwierdzasz, że jest ok. Ba! Super nawet. Już planujesz
kolejne wizyty u tego wirtuoza, zastanawiasz się jak to być mogło,
że nigdy wcześniej Twoje włosy nie spotkały jego nożyczek?! Po
jakimś czasie w końcu myjesz te wypieszczone włosy i cóż... Nic
się kupy nie trzyma, wyglądasz jak w najgorszym horrorze i cóż,
że łzy Ci do oczu napływają, jak już się tyle ścięło i
jeszcze trzeba za to zapłacić. Głowę zadrzesz i musisz dzielnie i
dumnie chodzić z tą czupryną. Względnie uświadamiasz to sobie
jeszcze na fotelu. Wychodzisz niezadowolona.wyglądają na zniszczone, a nie są (na szczęście)! |
Po pierwsze, (o, przewrotna kobieca naturo!) zwyczajnie żal. No przecież takie długie! Ostatnio takie miałam... Nigdy jeszcze takich nie miałam! Co tam, że przeszkadzają, że myć trzeba codziennie, zima idzie, a taka długość to już trochę schnie, co tam nawet, że i tak głównie muszę je związywać... Żal... Ale coś zrobić trzeba. No i znów problem – co?
Raczej wolę mieć długie (ale rozsądnie), tylko znów, gdzie jest ta granica idealna? No i kto to zrobi? Jakoś nie mam zaufania do fryzjerów, ponieważ zawsze coś się musi wydarzyć i nigdy jeszcze nie wyszłam z takiej wizyty zadowolona. Zawsze wyjdę z czymś innym na głowie niż miałam zamiar. Czy tylko ja tak mam? Wchodzisz do fryzjera, tłumaczysz w czym rzecz, jak chcesz ściąć. Potem sytuacja przybiera zwykle dwa możliwe warianty wydarzeń:
2) Zaczyna się jak wyżej –
fryzjer wie lepiej. Ale Ty jesteś twardym osobnikiem. Przeszłaś
kurs asertywności, może sobie gadać do woli. Zmarnowany i
niezadowolony zabiera się do pracy, z miną zbitego psa, z wyrazem –
,,wiem lepiej, nie będziesz zadowolona”. Ale pracuje, choć
pochmurny. Ty się odprężasz, on nawet powoli także. A potem
patrzysz w lustro i co się okazuje? Oczywiście, nici z Twoich
tłumaczeń. Fryzjera poniosło w trakcie – wena, nożyczki,
przyzwyczajenie, czy po prostu niezachwiane poczucie własnej racji.
Cóż, przynajmniej w jednym się nie pomylił. Wychodzisz
niezadowolona.
Już od dawna włosy podcina mi
mama, względnie Ślubny. Pierwsza jednak ma mentalność fryzjera
(wie lepiej;) ), drugi chyba boi się, że mi oczy niechcący
wydłubie... Chociaż może po prostu się nasłuchał, jak psioczę
na fryzjerów? I tak, choć sama
ścinam wszystkich naokoło – od obojga rodzicieli zaczynając,
przez koleżanki, aż po kolegę, który jako ostatni się jeszcze z
długimi włosami ostał, sama mam problem. Więc się tym włosom
urosło i trzeba coś wykombinować. Cóż z nimi zrobić? W czyje
ręce się oddać? Nie bardzo wiem, czy mam ochotę wypróbowywać
kolejnego mistrza, wizjonera... Gdzie się podziali zwykli
rzemieślnicy, którzy zrobią to, o co się ich poprosi?!
poczekaj aż będą do kostek! ;)
OdpowiedzUsuńO matko ale włosy! Może pocieszenie znajdziesz w mojej nowej notce o włosach ;)
OdpowiedzUsuńBuziaki, Michalina.
www.soinspiring.pl
Odkryłam w sobie niewiernego Tomasza... Będę musiała dotknąć, żeby uwierzyć!
OdpowiedzUsuńBeata
O! A nie wierzysz w ich "niezniszczoność" czy długość? Tak, muszę zrobić lepsze zdjęcie... Ale rozumiem potrzebę "macania" ;)
Usuń