Etykiety

sobota, 21 grudnia 2013

Co ma piernik do ważki...

...czy innego wiatraka. Kto powiedział, że ważka nie jest świąteczna? Ja na pewno tego nie powiem. Przecież trzeba wyjść z ram i bawić się formą... czy tam foremką. W każdym razie mam ważkowe pierniczki. No, oczywiście że mam!
fot. Ślubny

fot. Ślubny

czwartek, 19 grudnia 2013

Jak wszędzie – pierniki

 fot. Ślubny
Dzwoni do mnie przyjaciółka:
"Robię te pierniki z Twojego przepisu, co tam jeszcze dodajesz, bo muszę zrobić lepsze niż Twoje!"

No, niedoczekanie! ;) Challenge accepted. Kto w końcu studiował w mieście piernika i ma „list polecający” mistrza piernikowego?

czwartek, 12 grudnia 2013

W domowym zaciszu...

fot. Ślubny
Myślałam, że już się ustatkowałam i jestem twarda. Ale jednak. Pokazał się taki jeden niepokorny chłopiec i całkowicie zakręcił mi w głowie. Przyleciał i uparł się, że zaciągnie mnie do łóżka. I uległam! On oczywiście uleciał w siną dal, a ja w tym łóżku już zostałam. Cholerny Ksawery, nosem mi wyszedł! Nadal wychodzi. Przynajmniej Ślubny zniósł to dzielnie. A ja? Ano ja chorować nie umiem. Staram się, ale jakoś nieszczególnie jestem dzielna. Zwłaszcza, jak ktoś mnie zmusza do swoich sposobów, które się zupełnie nie zgadzają z moimi poglądami na to, co się da, a czego się nie da przejść dla ogólnego dobra.
W dodatku lekarzy także wolę unikać. Więc zajmę się dziś domowymi sposobami na leczenie

środa, 4 grudnia 2013

sen dziewczynki...

fot. Ślubny
Byłyście kiedyś w swoim życiu księżniczkami? Na balu przebierańców, podczas zwykłej dziecięcej zabawy, z jakiejkolwiek innej okazji? Ja nigdy nie byłam. W sumie nigdy nie chciałam. Zawsze byłam i chciałam być po prostu taką zwykłą dziewczyną. Bez manii wielkości i blichtru.

poniedziałek, 2 grudnia 2013

countdown

fot. Ślubny

Kto pamięta z dzieciństwa adwentowe kalendarze? A teraz przyznać się, kto faktycznie czekał, zamiast zjeść wszystkie czekoladki za jednym zamachem? :)

środa, 27 listopada 2013

Sposób na czytanie

ważka
 fot. Ślubny
Nie będzie to tekst z serii: czytaj sprawniej, szybciej, więcej. Nie mam problemu z czytaniem. No, może jeden. Nie potrafię się oderwać od dobrej książki. Kiedy już się wciągnę, ciężko mi skończyć. Rzadko można sobie pozwolić na przeczytanie książki w jeden dzień, a szkoda. Wówczas czytanie jest najprzyjemniejsze. Znikasz na cały dzień. A właściwie na cały dzień pojawiasz się gdzie indziej. Choć początkowo, otulona kocem odczuwam jakąś łączność z zewnętrznym światem – najczęściej medium jest wówczas kubek herbaty – jednak wraz z ubywaniem płynu, zanika i owa łączność. Cudownie tak zanurzyć się w lekturze na całego... Niestety, nie zawsze można. A kiedy nie można, przydatne są ważki!



piątek, 22 listopada 2013

Pora na dobranoc...

Wszystko wskazuje na to, że sypialnia będzie pierwszym najpełniej umeblowanym pomieszczeniem w naszym mieszkaniu. Głównie dlatego, że część mebli po prostu już mamy i łatwiej  było nam też doprecyzować do nich resztę. Pomieszczenie nie należy do największych, ale małe także nie jest. Mamy wydzieloną garderobę, niestety znajduje się ona w zupełnie innej części mieszkania, stąd szafa jest absolutnie konieczna (przynajmniej ja tak uważam, Ślubny nie był pewien, ale się przekonał). Chętnie widziałabym ją w jasnych barwach – w takich najlepiej mi się śpi. Niestety, nie jest przypadkiem, że meble widzicie tu czarne – takie po prostu mamy – nie pytajcie. :) Kolorystyka jest jeszcze kwestią bardzo otwartą. Niby coś tam wybraliśmy, ale jeszcze nie skonkretyzowaliśmy w stu procentach ani dokładnych barw, ani ich umieszczenia.

środa, 20 listopada 2013

Ratunku, mam włosy do du**!

Tak, jestem pewna! Nie wiem, jak i kiedy to się stało, ale jest faktem – moje włosy osiągnęły stan krytyczny i kończą się tam, gdzie zaczyna się ta ponoć mniej szlachetna część ciała. Moment taki jest fatalny. Rosnąć dalej nie mogą – jak na mój gust i tak już przekroczyły stan alarmowy, a ściąć nie tak łatwo.
wyglądają na zniszczone, a nie są (na szczęście)!

piątek, 15 listopada 2013

Pieczone jabłka na weekend

fot. Ślubny

Na poprawę humoru, na chłodne wieczory. Kiedy poczujecie w domu ich aromat, od razu zrobi się Wam cieplej. Są idealnie jesieno-zimowe, nawet nieco świąteczne, i przy tym proste w wykonaniu. A ponieważ przepis pochodzi z książki Jamiego Oliviera „Każdy może gotować”, jestem zobowiązana się nim podzielić (znacie jego ideę „przekaż dalej”?). Są też niesamowicie smaczne, więc opisuję je z wielką chęcią i równie wielkim apetytem ;) To prawdziwa bomba smaków i aromatów.

środa, 13 listopada 2013

Dla czujących niedosyt

Znów chciałam odpowiedzieć krótko na komentarz i wyszedł mi poemat... Ciąg dalszy wpisu.

Piszę na gwałt

źródło

Kilka moich uwag o gwałtach. W zasadzie sporo. Część z autopsji, niestety...

poniedziałek, 11 listopada 2013

Bez czego nie może obyć się ten blog?

fot. Ślubny
Kiedy pisałam w O mnie, że mam fioła na punkcie ważek, robiłam to absolutnie poważnie. Kiedyś gościłam u siebie dwie przyjaciółki, które śmiały się, że mogłyby bawić się w grę polegającą na znalezieniu u mnie większej ilości ważek niż inni uczestnicy. Faktycznie, jest ich trochę: w mojej przestrzeni, biżuterii, garderobie, artykułach papierniczych. Nawet na naszym ślubie i weselu ważka była motywem dość istotnym. Sprzedawcy mnie wyczuli i wiedzą, że można mi wcisnąć niemal wszystko, o ile znajduje się na tym ważka.

piątek, 8 listopada 2013

Na oparach jesieni – zupa z dyni z kluskami migdałowymi


  fot. Ślubny
Tak, jesień powoli zmierza do swojego końca. Przynajmniej ta najpiękniejsza, złota. Znikła także ze sklepów, ustępując miejsca szaleństwu przedświątecznemu (jeśli jeszcze – jakimś cudem - nie widzieliście, mam na myśli święta Bożego Narodzenia). Na przekór temu i bardziej w zgodzie z kalendarzem, dziś jeszcze nadal jesienna zupa z dyni.

poniedziałek, 4 listopada 2013

Dokarmiam ptaki

 fot.   Ślubny


Jedną z nielicznych zalet naszego obecnego mieszkania jest jego okolica. Tak, wiem, że to nie jest zaleta mieszkania samego w sobie – wnioski wyciągnijcie sami ;).

poniedziałek, 28 października 2013

Po nieprzespanej nocy

fot. Ślubny


Po nieprzespanej nocy nie ma humoru. Po nieprzespanej nocy są przemyślenia – równie niewyspane i nieogarnięte jak sam myślący.

czwartek, 24 października 2013

Facet i promocja

Nie ma racji ten, kto twierdzi, że promocje działają tylko na kobiety. Mają one swój urok również dla tej drugiej płci.

środa, 23 października 2013

Przychodzi baba do lekarza...

źródło
W moim przypadku, głównie lekarza unika. Jednak nie jestem niewrażliwa na stare: lepiej zapobiegać, niż leczyć, tak też raz do roku robię przegląd techniczny. No, dobrze, przyznaję, krwi z własnej inicjatywy nie badam, bo mi na samą myśl słabo. Ale się badam i ogólnie polecam, żeby nie było. Jakoś tak się składa, że jeśli o samobadanie chodzi, to się mogę co najwyżej poszczypać i stwierdzić, czy mam, czy też nie mam pomarańczowej skórki. Także odwiedzam wszelkich możliwych specjalistów i ten raz do roku fatyguję ich opowieściami o tym, co mnie martwi, boli itp. I zawsze się wkurzam i przypominam sobie, dlaczego nie lubię chodzić do lekarzy i wolę się przemęczyć, podleczyć na własną rękę lub po prostu pocierpieć (w końcu Polką jestem).

poniedziałek, 21 października 2013

A touch of evil


fot. Ślubny

Wpis wbrew tytułowi nie będzie o Kiciowej. Będzie o grze. Ostatnio malowaliśmy ze Ślubnym figurki do rzeczonej planszówki. Mieliśmy okazję pobawić się akrylowymi farbami, co bardzo polecam jako sposób na bezstresowe popołudnie. Ślubny był zachwycony, jak ładnie się farby ze sobą mieszały i największą radość odnajdował w tworzeniu nowych barw z naszej raczej podstawowej palety. Z fascynacją odkrywał, że to naprawdę działa i żalił się, jak w dzieciństwie próbował tego samego na plakatówkach. Jak może wiecie, one nie łączą się zbyt ciekawie. Powtarzając za Ślubnym: „Mieszasz - jak trzeba – taki i taki, a i tak powstanie sraki”. Bardzo mu się spodobało, aż ma ochotę na dodatek do gry z nowymi postaciami do pomalowania.

figurki touch of evil
fot. Ślubny

Do rzeczy jednak. Myślę, że „recenzja” gry może być dla niektórych ciekawa. My lubimy spędzać czas przy grach – we dwójkę i wspólnie ze znajomymi. Jest to interesująca forma spędzania wolnego czasu, zwłaszcza o tej porze roku, kiedy wieczory są długie i zimne, aż nie chce się ruszać z domu. Nie mamy jakoś szczególnie dużo gier, ale kilka jest. Staramy się wybierać takie dla dwóch osób w górę, bo lubimy też zagrać sami.
Takie jest też przeznaczenie „A touch of evil”. Jeśli chodzi o najwyższą ilość graczy to w wersji podstawowej jest to osiem osób – jest więc świetna dla towarzystwa większego niż 2+2. ;) Możliwe też, choć nie sprawdzałam, że wspomniane dodatki jeszcze tę liczbę powiększają. Generalnie gra polega na zniszczeniu złych mocy czających się w miasteczku Shadowbrock: główny Vilian i jego miniony. Nie będę szczegółowo opisywać o co „come on” – to można bez problemu sprawdzić w internecie. Mamy tu trochę losowości i strategii, ale nie jest to gra wymagająca wielkiego zaangażowania myśli i szczegółowego planowania. Osadzona w mrocznym, złowieszczym klimacie podtrzymywanym przez załączoną na CD ścieżkę dźwiękową. Jest więc idealna, jeśli lubicie gry z klimatem. Figurki bohaterów także sprawiają, że nabiera charakteru – nie są tak bezbarwne jak zwykłe pionki. No i oczywiście można je dowolnie pomalować! Dla naszego towarzystwa bardzo dużym atutem okazuje się jej podwójna natura, mianowicie można grać w niej przeciw sobie lub kooperacyjnie przeciw wspólnemu wrogowi, a nawet w grupach. Tylko raz jednak graliśmy inaczej, jak łącząc siły – tak jest mniej fochogennie. Ach, i dużo można moderować w ramach jednej już wersji podstawowej – mamy cztery złe postacie na dwóch poziomach trudności. Choć posiadamy ją już chyba trzy lata, ciągle nie mamy uczucia znudzenia ani przewidywalności – ciągle łapiemy się na odkrywaniu nowych kart. Tu ważna informacja – dla niektórych sprawa obojętna, dla innych wcale pozytywna, ale też mogąca sprawiać problemy – gra wydana jest w języku angielskim, jedynie instrukcja jest przetłumaczona. Dla nas to okazja do ćwiczenia języka i rozszerzenia słownictwa. ;) Poza tym jest to bardzo atrakcyjne i porządne wydanie, choć oczywiście, jeśli ktoś będzie ją bardzo intensywnie eksploatował, może pomyśleć o ochronie kart. Poza tym, bomba! Nasze pomalowane figurki nam i naszym znajomym umilały ostatnio czas. Miły wieczór z winem/drinkami, grą i (tak, tak) – naszym minionkiem Franciszką, która uwielbia w czasie gry bawić się w małą, włochatą Godzilkę. Gramy na podłodze, więc ma ułatwione zadanie, ale jak już się przeprowadzimy...to może po jakimś czasie kupimy duży stół. ;)

fot. Ślubny


środa, 16 października 2013

Najlepsza na świecie gorąca czekolada



fot. Ślubny




Szukałam jej długo i bezskutecznie. Oczywiście w wydaniu domowym. Z dzieciństwa pamiętam smak takiej czekolady – po prostu z proszku - która zawędrowała do nas zza oceanu. Szukałam więc podobnej również w naszym kraju. Sprawa wyglądała nawet na całkiem prostą – w pewnym momencie takich saszetkowych gorących czekolad pojawiło się całkiem dużo. Jednak w praktyce wyglądało to całkiem inaczej. Jedne przypominały w smaku zwykłe kakao (co je dyskwalifikowało), inne były zwyczajnie bezczelnie czekoladowym budyniem (te staram się całkiem wyrzucić z pamięci). Kiedy zawiodła nawet firma Lindt, jedynym wyjściem było znalezienie idealnego przepisu. Ponieważ zadanie to zleciłam Ślubnemu i to dawno, dawno temu – nie był jeszcze nawet narzeczonym - nie powiem, skąd pochodzi przepis. Ale ktokolwiek go zamieścił w sieci, ma moją wdzięczność. Ślubny także – za znalezienie, kiedy już się poddałam, i dzielne znoszenie moich modyfikacji, aż przepis stał się Tym Jedynym.

fot. Ślubny



Potrzebujecie (składniki):

 - szklanki mleka (niepełnej),
 - szklanki gęstej śmietany (także niepełnej),
 - 2 łyżek kakao,
 - 4 łyżek cukru,
 - tabliczki czekolady.

Wybierzcie gorzką czekoladę, o dużej zawartości kakao, i w zależności od preferencji, wymieszajcie z deserową lub mleczną. Z reguły z tabliczki gorzkiej jakieś 2–3 linijki zamieniam na deserową. Jeśli mam ochotę na jeszcze delikatniejszy smak – na mleczną. Grunt to wyrównać bilans do 100 gramów ;). Szukajcie proporcji, które najbardziej będą Wam odpowiadać. Zachęcam również do eksperymentowania z dodatkami. Czekoladę można przyprawić chilli, cynamonem, przyprawą do pierników, anyżem, kardamonem – co lubicie. Podobnie, gdy będzie już gotowa, wszelkie dodatki zależą wyłącznie od Waszej wyobraźni: bita śmietana, gałka lodów, owoce świeże, kandyzowane lub z likieru, wafelki, ciastka... Czy muszę wymieniać dalej?
Jak to zrobić? Bardzo łatwo: do garnuszka wlewacie mleko i śmietanę i rozpuszczacie w niej resztę składników. To tyle! Oczywiście połamcie czekoladę, żeby szybciej poszło, i mieszajcie, żeby się nie przypaliło!
Taka ilość składników to 2 porcje dla prawdziwych łasuchów czekolady lub 4 dla ludzi o normalnej pojemności żołądka. ;)
Czekolada jest pyszna – zwłaszcza, że można ją łatwo modyfikować. Gęsta, ale nie przesadnie, aksamitna w konsystencji i smaku. I ten aromat w całym domu... Idealna – zwłaszcza na najbliższe miesiące.

Smacznego!

fot. Ślubny

Nie dla mnie Starbucks


Wyobraźcie sobie pyszne cappuccino z pianką, najlepiej jeszcze z cudnym w tej piance obrazkiem. Albo ciasteczka pyszne, kruche, popijane mlekiem... Hmmm...Jak pysznie i jak miło się robi człowiekowi, aż się człowiek rozmarza. Zwłaszcza w takim sezonie. Tak i ja się rozmarzam i mi miło. A potem przypominam sobie, że nie lubię mleka! Ani masła gdyby ciasteczka miały być maślane. I to bardzo smutne! Od kiedy pamiętam – nie przepadam za tymi smakami. A tak chciałam pić mleko! Zazdrościłam wszystkim, którzy babcine gofry popijali mlekiem, czy je w nim moczyli. Też tak pragnęłam! Ale kiedy próbowałam... Fujjj... Nie mogę pić/jeść tego, w czym wyczuję smak mleka (czy masła). Nawet kakao odpada! Powiecie – drobiazg - ale z tylu przyjemności muszę zrezygnować! I żeby chociaż naprawdę to „muszę” – żeby tak nietolerancja laktozy czy coś, ale odrzucenie smaku? Nie dla mnie te apetyczne (jak dla mnie tylko z wyglądu) kawy, kąpiele w mleku, gdybym miała kaprys „na luksus” (zapach też odpada). Sprawdzenie przydatności mleka, które stoi otwarte w lodówce, zakrawa na rzecz niemożliwą i wymagającą pomocy! A przecież zupełnie nie używać się go nie da! Czy nie powinno się dla takich idei pokonać przeszkody ciała? Żeby takie mleko sprawiało, że czuję się zupełnie małym człowiekiem? I Starbucks, czy temu podobne miejsca, muszę omijać z daleka, bo jeszcze dam się skusić tym aromatom (tu już cudnym i zupełnie niemlecznym), czy samej idei i tylko po to, by się rozczarować i psioczyć na siebie, że znów i że ciągle daję się na to złapać, i że niestety nadal mi nie smakuje. Nawet chodzić po mieście, czy robić sobie zdjęć sobie hiposterko-lanserskim kubkiem z „zieloną twarzą” nie mogę, bo przecież, nawet gdyby miał być pusty, to musiałabym go komuś ukraść... Jak żyć, się pytam? ;) 

źródło


Poniekąd odpowiedzią na to jest przepis na najlepszą na świecieprawdziwą, domową, gorącą czekoladę.

wtorek, 15 października 2013

Nasza mała rodzinka

Minął już rok, od kiedy jestem żoną. Rok od (cudownych – a jakże!) ślubu i wesela. Jest to oczywiście świetny argument, aby wszyscy zaczęli się żywo interesować „najprywatniejszymi” stronami naszego życia. Któż tego nie zna? Kiedy dzidziuś? A czy się tam coś rozwija (ze wskazaniem lub, nie daj Boże, głaskaniem brzucha)? A czy aby na pewno się staracie, wystarczająco dobrze? Technicznie mam opisać, ja się pytam? Ale nie będę się w to zagłębiać, bo zębami zaczynam zgrzytać. I tak nie mamy źle. Nasi rodzice chyba jeszcze nie ogarnęli tematu, że ich dzieci już dorosły, więc i o wnukach tym bardziej nie myślą. Jest względny spokój. A jakby co, mamy odpowiedź i na takie zaczepki – kredyt :D. Póki co działa. Zakładam jednak, że gnębiciele wkrótce doliczą się, że nie można odkładać rodziny na 30 lat...
W sumie najgorsze jest to, że sama się czasem łapię na takich pytaniach. Tak bardzo już się przyjęło, że niemal nietaktem wydaje się nie spytać młodej pary o dzieci. A przecież jest zupełnie odwrotnie! Ale nie...Nie mamy o czym gadać, a tu nagle, no przecież – czemu nie macie, kiedy będziecie mieli itd. Bosz, co się stało z pogodą, narzekaniem czy polityką?!
Ale miało być o rodzinie. Kiedy sposób na kredyt nie działa, jest jeszcze jedna odpowiedź, która może nie działa tak przekonująco, ale przynajmniej zbija ludzi z tropu i zmusza do milczenia, nawet do przemilczenia wszelkich komentarzy o braku powagi i dziwactwach. Otóż przecież mamy kota! Kupy za przeproszeniem też robi a i karmić trzeba wcale nie rzadko...
fot. Ślubny

Kot idealny powinien być...W zasadzie każdy jest. Ale... Mógłby być przedstawicielem jednej z moich ulubionych ras. Tylko co z biednymi dachowcami? Więc jeśli ma być „naj”...ach, ryży! Niestety, bywa czasem tak, że nie człowiek wybiera kota, tylko kot wybiera człowieka. I tak właśnie trafiła do nas Franciszka, w dodatku w momencie, który sama wybrała, czyli dla właściciela najgorszy z możliwych. Ale to kota wybór, więc ,nawet gdy znaleźliśmy jej nowy dom, już Kiciowej w tym głowa, by zostać właśnie z nami. I jest. Już siódmy rok niedługo. Ryża może nawet miejscami... Generalnie jednak brzydka jak trzeba, do tego spasiona. Leniwiec, śpi całymi dniami z przerwami na jedzenie. Jeśli już ma się bawić – to najlepiej nocą, żeby nas budzić. Jest to też świetna pora na korzystanie z kuwety – bomba biologiczna jest w budzeniu równie skuteczna. Wszystko pazurami zaczepia i niszczy. Szkodnik, zero pożytku! Jak mawia moja mama: „Nie miała baba kłopotu, sprawiła sobie kotka”. Słowem – kochamy ją ogromnie!
fot. Ślubny

Choć ciągle na nią narzekamy, oczy bym wydrapała każdemu, kto chciałby ją skrzywdzić. Jest najkochańszym kotulkiem na światulku całym! Poważnie, nie znam takiego drugiego kota – przytulaka. Nie żeby była pieszczochem – bynajmniej, ale jest szalenie do nas przywiązana. Kiedy musimy ją na krótko zostawić – tęskni i często czeka pod drzwiami, a potem się łasi. Kiedy zachorowała, przychodziła do mnie, jak małe dziecko, przytulać się, choć wydaje się, że w takich sytuacjach koty szukają raczej samotności. I nawet kiedy jest bardzo wystraszona, nie wpada w typowy koci szał i bez problemu daje mi się wtedy wziąć na ręce. Za to – kiedy czuje się niepewnie, nigdy nie pozwala na to obcym. Kiedyś musiałam przyjeżdżać po nią ze spotkania ze znajomymi, bo mój ojciec (byłyśmy wtedy na wakacjach u rodziców) niechcący wypuścił ją na zewnątrz. Uciekła w kąt i nikomu nie pozwoliła się zbliżyć, dopiero mi pozwoliła zabrać się do domu.
I to jest właśnie idealny kot. Kochający i kochany. Jesteśmy częścią jej stada, a ona naszej rodziny. I póki co, to jedyne „dziecko”, jakie mamy. Nasza Frania.
fot. Ślubny

No to jak? Ktoś chce kupić kota? ;)

Urządzam mieszkanie.

Po wielu tyradach, przejściach, wizytach w rozmaitych bankach, spotkaniach u deweloperów, buszowaniu w internecie, po podjęciu kilku decyzji, z których większość wiąże na dobrych kilka lat – kupiliśmy ze Ślubnym mieszkanie. Zresztą, mieszkanie?

poniedziałek, 14 października 2013

Chcesz mieć długie paznokcie – maluj je!

fot. Ślubny
Znacie ten sposób? Większość blogerek poleca malować paznokcie jako świetny sposób na zabezpieczenie ich przed połamaniem. Cudowny sposób! Kolejny powód do kupowania lakierów o świetnych kolorach, wymyślania szlaczków, wzorków, ombre itd. Ach, uwielbiam! Tak więc męczę się z nimi – maluję (i zawsze gdzieś pacnę i popsuję nim wyschną), czasem nawet zdobię mozolnie.

Początek

Zostałam pochłonięta przez blogosferę. ;) Smaruję włosy olejami, gotuję z blogerkami, czytam o ich życiu. Czemu więc nie miałabym znaleźć się po drugiej stronie lustra? I jakoś tak, od myśli do myśli, i decyzja jakoś sama się podjęła – zakładam bloga.
Tylko o czym? Ależ o wszystkim! I o niczym. To będą zupełnie dobre tematy! A popisać sobie miło. Zwłaszcza na blogu, kiedy powinno się pisać magisterkę. Ale skoro już się odłożyło, skoro jej się już leży tak dobrze...ciężko psuć tę kompozycję!
Cóż by wtedy zresztą począł naród? Wszak to mama, tato, dziadek, babcia i wszyscy, co za rzepą stali, a i ci co nie stali, mają powód do narzekania i ciągłych pytań...To już niemalże mój mały small talk osobisty.
Nie żebym miała odkładać na wieczne zaraz!
Zawsze znajdę inny temat, by rodzinę zawieść. A to dzieci jeszcze nie ma, a to włosy za długie, a trawa zbyt zielona. Wiadomo. Tymczasem może akurat tu znajdę motywację?
Tak czy inaczej – jestem w blogosferze.
ważki, mój projekt :)
 Póki co, motywacja jest, ale do tworzenia w całkiem innych dziedzinach. Przykładowo: powstało logo :)
Related Posts Plugin for WordPress, Blogger...