źródło |
Irytuje mnie, że lekarze – bez różnicy - państwowo czy prywatnie, po prostu nas zbywają. Bagatelizują nasze obawy, leczą szablonowo, każdemu przepisując to samo, ewentualnie zmieniają, jak się nie sprawdzi i, przede wszystkim, leczą tylko objawy. Boli Cię brzuch, weź Nospę. Nikt nie wnika w powody tego bólu! Jeśli nawet uważają, że wyolbrzymiamy, niech powiedzą, że to nie jest groźne, to np. tylko z głodu, a nic takiego nie stwierdzają. Zostawiają nas z domysłami – może nam żołądek gnije, kto wie? Ja nie wiem, lekarz chyba też nie wie, bo jak wie, to czemu nie powie, a zresztą skąd ma wiedzieć? Medycyna i nauka tak dalece poszły do przodu, że każdemu lekarzowi zaraz po studiach montują w oczach rentgen? Tak więc nic się nie dowiesz biedny człowieku, zaufaj ślepo lekarzowi i łykaj, co Ci zalecił (bez wnikania najlepiej, czy to homeopatyczny badziew, czy super silne leki, które spustoszą Twój organizm), albo cierp dalej. Najbardziej dobija mnie tekst (chyba ich ulubiony, a może to ja mam takie szczęście): nic się z tym nie zrobi ,to tak będzie, taka uroda. Bosz...Aż mi agrafki w torebce się rozpinają, bo też nic ostrzejszego ze sobą nie noszę, a już zwłaszcza w kieszeniach! W sumie, jakby tak wszystko pozbierać do kupy, to wychodzi, że bardzo jestem urodziwa! Może na to powinnam brać jakieś tabletki?
W dodatku, jak tak sobie
pomyślę, najgorsze jest to, że choć się tak wkurzam, to jeszcze
im współczuję.! Bo co tu się w sumie dziwić? Praca do najmniej
stresujących nie należy, ale przede wszystkim, wyobraźcie sobie,
że od samego rana musicie słuchać narzekań, jak to źle, jak to
boli i jakie życie ciężkie... Po pewnym czasie można się samemu
leczyć – na wściekliznę lub depresję. Dlatego z reguły staram
się być pacjentem wesołym. No, boli, ale to pewnie nie mnie
jedną, a w ogóle dzień taki piękny... Jakoś nie umiem tak
obcej osobie od razu narzekać, spowiadać się z tego co mi dolega i
w jakim stopniu. Często biorą mnie więc za niefrasobliwą i
infantylną i chyba wychodzę na tym gorzej.
Żeby nie było – szanuję
lekarzy. No, przynajmniej większość. Mam takich w rodzinie, wśród
znajomych. Wiem, że pracę mają niełatwą, za to mózgi
konkretne. Nie tak łatwo medycynę zacząć ani skończyć. Poza
tym, zawsze jest na przeszkodzie jakiś system. Wiem ,wiem.
Tylko to wszystko jakoś nie tak się odbywa. Może to właśnie
przez tę obcość. Gdyby był taki lekarz – przyjaciel, to od razu
lepiej. Boli nas coś, idziemy się wyżalić, wygadać, poradzić, a
i druga strona chętniej przyjdzie nam z pomocą...
Ten wpis bez puenty, a pewnie
także i bez sensu sponsoruje literka B: jak „baba” (tu ja) oraz
„Beatka”, której bardzo dziękuję, a która jak możecie się
domyślać, jest lekarzem i przyjaciółką.
No, to jeszcze B jak BUŹKA ;)
'Wiem, że pracę mają nie łatwą, za to mózgi konkretne.' - nielatwa razem
OdpowiedzUsuńNajprawdziwsza prawda! :) Poprawione!
OdpowiedzUsuń