fot. Ślubny |
Wpis wbrew tytułowi nie będzie o
Kiciowej. Będzie o grze. Ostatnio malowaliśmy ze Ślubnym figurki
do rzeczonej planszówki. Mieliśmy okazję pobawić się akrylowymi
farbami, co bardzo polecam jako sposób na bezstresowe popołudnie.
Ślubny był zachwycony, jak ładnie się farby ze sobą mieszały i
największą radość odnajdował w tworzeniu nowych barw z naszej
raczej podstawowej palety. Z fascynacją odkrywał, że to naprawdę
działa i żalił się, jak w dzieciństwie próbował tego samego na
plakatówkach. Jak może wiecie, one nie łączą się zbyt ciekawie.
Powtarzając za Ślubnym: „Mieszasz - jak trzeba – taki i taki, a
i tak powstanie sraki”. Bardzo mu się spodobało, aż ma
ochotę na dodatek do gry z nowymi postaciami do pomalowania.
fot. Ślubny |
Do rzeczy jednak. Myślę, że
„recenzja” gry może być dla niektórych ciekawa. My lubimy
spędzać czas przy grach – we dwójkę i wspólnie ze znajomymi.
Jest to interesująca forma spędzania wolnego czasu, zwłaszcza o
tej porze roku, kiedy wieczory są długie i zimne, aż nie chce się
ruszać z domu. Nie mamy jakoś szczególnie dużo gier, ale kilka
jest. Staramy się wybierać takie dla dwóch osób w górę, bo
lubimy też zagrać sami.
Takie jest też przeznaczenie „A
touch of evil”. Jeśli chodzi o najwyższą ilość graczy to w
wersji podstawowej jest to osiem osób – jest więc świetna dla
towarzystwa większego niż 2+2. ;) Możliwe też, choć nie
sprawdzałam, że wspomniane dodatki jeszcze tę liczbę powiększają.
Generalnie gra polega na zniszczeniu złych mocy czających się w
miasteczku Shadowbrock: główny Vilian i jego miniony. Nie będę
szczegółowo opisywać o co „come on” – to można bez problemu
sprawdzić w internecie. Mamy tu trochę losowości i strategii, ale
nie jest to gra wymagająca wielkiego zaangażowania myśli i
szczegółowego planowania. Osadzona w mrocznym, złowieszczym
klimacie podtrzymywanym przez załączoną na CD ścieżkę
dźwiękową. Jest więc idealna, jeśli lubicie gry z klimatem.
Figurki bohaterów także sprawiają, że nabiera charakteru – nie
są tak bezbarwne jak zwykłe pionki. No i oczywiście można je
dowolnie pomalować! Dla naszego towarzystwa bardzo dużym atutem
okazuje się jej podwójna natura, mianowicie można grać w niej
przeciw sobie lub kooperacyjnie przeciw wspólnemu wrogowi, a nawet w
grupach. Tylko raz jednak graliśmy inaczej, jak łącząc siły –
tak jest mniej fochogennie.
Ach, i dużo można moderować w ramach jednej już wersji
podstawowej – mamy cztery złe postacie na dwóch poziomach
trudności. Choć posiadamy ją już chyba trzy lata, ciągle nie
mamy uczucia znudzenia ani przewidywalności – ciągle łapiemy się
na odkrywaniu nowych kart. Tu ważna informacja – dla niektórych
sprawa obojętna, dla innych wcale pozytywna, ale też mogąca
sprawiać problemy – gra wydana jest w języku angielskim, jedynie
instrukcja jest przetłumaczona. Dla nas to okazja do ćwiczenia
języka i rozszerzenia słownictwa. ;) Poza tym jest to bardzo
atrakcyjne i porządne wydanie, choć oczywiście, jeśli ktoś
będzie ją bardzo intensywnie eksploatował, może pomyśleć o
ochronie kart. Poza tym, bomba! Nasze pomalowane figurki nam i naszym
znajomym umilały ostatnio czas. Miły wieczór z winem/drinkami, grą
i (tak, tak) – naszym minionkiem Franciszką, która uwielbia w
czasie gry bawić się w małą, włochatą Godzilkę. Gramy na
podłodze, więc ma ułatwione zadanie, ale jak już się
przeprowadzimy...to może po jakimś czasie kupimy duży stół. ;)
fot. Ślubny |
Hej!
OdpowiedzUsuńPrzeczytałam niestety tylko ostatni post i post o czekoladzie, bo żyję ostatnio łóżko-uczelnia-biblioteka, ale też są to dwie rzeczy, które uwielbiam - najlepiej połączone (-: Chociaż jestem bardziej samotnikiem i wolę gry komputerowe (nawet od tych internetowych ostatnio stronię), to jednak pamiętam czasy "Eurobiznesu" lub "Monopoly" z rozrzewnieniem. Co ja mówię!?, nawet zwykła gra w karty czasem potrafi ludzi wciągnąć i przyjemnie zabić czas. W każdym razie ta gra wygląda niesamowicie! Mroczny, wiktoriański (z tego co widzę) klimat, tajemnica i rozgrzewająca "fochogenna" (jak to ujęłaś) atmosfera to idealna kombinacja na zbliżające się listopadowe wieczory. (za to zdanie reklamodawcy powinni mi zapłacić, jak myślisz? xD). Z takich bardziej epickich gier planszowych znam tylko "Osadników z Catanu" - przegrałam sromotnie oczywiście - którzy mają dla mnie niestety jedną główną wadę: nie ma w nich militarnych podbojów plansz innych graczy. Ale i tak wszyscy na siebie krzyczą, denerwują się i obrażają - idealnie (-;
Życzę powodzenia w prowadzeniu bloga! Dużo wytrwałości przede wszystkim, bo początki są ciężkie - to na pewno. Właśnie. Szkoda, że tak tu pusto. Pomyślałaś może o zagłębieniu się w blogowy światek? Na pewno gdzieś tam są ludzie, których chciałabyś czytać i tacy, którzy chcieliby czytać ciebie.
Pozdrawiam serdecznie
Werka (-:
Dziękuję za wsparcie! Na szczęście nie mam horror vacui, więc się nie martwię, wszystko w swoim czasie ;)
UsuńCo do rzewnych wspomnień - niedawno odnalazłam u babci taką właśnie starą "Fortunę" - szaleństwo ;)
Myślę, że wiem, która z moich gier mogłaby się Tobie spodobać: głównym założeniem jest ekspansja, a przestrzeń raczej niewielka, ale to już w innym poście!
Pozdrawiam!
Jak nic, trzeba grę przetestować :) OC
OdpowiedzUsuńWażko, czy sugerujesz, że Frania nie wskoczy na stół i tylko ta niewielka przeszkoda powstrzyma Franciszkę przed zabawą w megaminionka? :)
OdpowiedzUsuńNie taka mała to przeszkoda dla leniwego kota o wadze 5,6 g! :D
Usuń