Nie, nie jestem żadnym nowym tworem dra Frankensteina. Postanowiłam jednak przekroczyć magiczną granicę z nową fryzurą i nową ideą w głowie. Taka nowa powracam na bloga po świątecznym odwyku od internetu ;) Tak, dużo tu tego „nowa”, ale jak zapewne rozumiecie jest to obecnie słowo kluczowe – nie tylko u mnie ;)
Nowa fryzura... Było to dla mnie
całkiem duże wyzwanie. Wcale nie chodziło nawet o jakąś wymyślną
i drastyczną zmianę na głowie, ale i tak dylemat był spory... Czy
na pewno ten fryzjer, i czy fryzjer w ogóle, jaka właściwie
długość, itd... Takie typowe babskie dylematy ;) Mimo
wcześniejszych obaw udało mi się względnie z fryzjerem dogadać w
kwestii tego, czego nie chcę... Gorzej było z tym, co chcę, ale tu
winę mogę wziąć na siebie, bo faktycznie nie mogłam się
określić co do długości. Zmiana... Dla mnie drastyczna...
Przeczesuję włosy i one tak zupełnie nagle się kończą! Kiedy
noszę je rozpuszczone jakoś tak lecą na twarz – wcześniej
zatrzymywały się na plecach dość skutecznie. Zaczynam się
przyzwyczajać. Czy było warto? :> Powiem tak... Była kiedyś
taka reklama: „Jeśli nie widać różnicy, to po co
przepłacać...?” Naprawdę dla mnie tak drastyczna zmiana długości
przez innych została prawie niezauważona! Hmm... Dobrze to rokuje
wszystkim osobom z kompleksami – generalnie ludzie są mocno
skupieni na sobie i nie widzą tego, co dla Was może być
megaistotne ;) Oczywiście, z drugiej strony może być tak, że
ludzie widzą w nas tylko te złe rzeczy, ale jakoś wolę tę
pierwszą wersję, a dlaczego? A właśnie dlatego, że ścięłam
włosy... Rozumiecie, mam znacznie lżej na głowie i w głowie! I to
właśnie moja „nowa nowość” na ten nowy rok – nowy sposób
myślenia. Ha! Mam nową siłę i energię i bardzo mnie to cieszy.
Może to dlatego, że w Wigilię zostałam migdałowym królem (co z
kolei było oczywistym wynikiem tego, że uczyniłam się księżniczką)? Nie wiem. Wiem, że idzie na nowe, lepsze mam
nadzieję. Cieszę się, że rok 2013 minął, bo choć nie zabrakło
w nim dobrych rzeczy, kilka wydarzeń położyło na nim cień i chcę
się od tego oddzielić grubą kreską, przynajmniej tą symboliczną.
A że mam nową, lżejszą głowę, postanawiam:
- widzieć szklankę w połowie pełną
- milion innych większych i mniejszych rzeczy, których nie będę opisywać, ale wprowadzać w życie.
Skoro w ten cudowny sposób
ominęłam dzielenie się swoimi planami i postanowieniami na nowy
(mam nadzieję, że nie znudziło Was jeszcze to słowo) rok,
podzielę się przynajmniej nowymi włosami ;)
Tuż przed ścięciem:
fot. Ślubny |
Obecnie (są powyginane, bo po koczku). Nadal długie, prawda?
fot. Ślubny |
zrobiły się bardziej puchate;) ostatnio ciągle upięta miałaś, kiedy doszło do ciecia?;)
OdpowiedzUsuńSą lżejsze, nie ciąża tak do ziemi ;)
UsuńŚcięłam zaraz po świętach - tak zaszalałam :)
Nadal są długie i nadal są piękne, ale różnica gołym okiem zauważalna. Tylko dla ludzi chyba "długie to długie", a już jak długie to nie widzą różnicy :)
OdpowiedzUsuńZazdroszczę Ci takiej długości!
O rety, tych po ścięciu? Dziękuję, cieszę się... Dla mnie póki co nadal są takie... krótkie :D
OdpowiedzUsuńSą długie! I teraz mają tak jakby parę razy więcej objętości - zupełnie inne włosy :)
OdpowiedzUsuńA wiadomo - nowe włosy, to nowy świat :D
To fakt z tą objętością, ale w końcu dwa razy krótsze, dwa razy lżejsze ;)
Usuń