źródło |
Dla tych, którzy w ogóle nie
wiedzą, co to za gra, już wyjaśniam. Jenga jest pod każdym względem
(poza rozgrywką) prosta: składa się z drewnianych
prostopadłościennych klocków, które układa się w wieżę.
Zabawa polega na tym, że wyciągamy jeden z elementów poniżej
poziomu najwyższego i układamy na górze i tak dopóki nasza
konstrukcja nie runie. Grać może wiele osób jednocześnie, a
zwycięża ten, kto jako ostatni dołożył element bez zawalenia
wieży. Jest to swoisty pojedynek koncentracji, opanowania i
spojrzenia na konstrukcję oraz opanowania swoich dłoni.
Oczywiście nie trzeba kupować
Jengi, bo jak większość popularnych rzeczy doszukała się
tańszych odpowiedników (z drugiej strony nie wiem, czy pierwsze było jajko, czy kura ;) ). My jednak dostaliśmy od Mikołaja wersję
„oryginalną”, a w zasadzie wariację tejże o podtytule „Boom”.
Na czym polega ta szalona innowacja? Głównie chyba na wyciągnięciu
jeszcze większych pieniędzy od klienta. Przynajmniej tak to wygląda
z mojej perspektywy, bo element boom nie jest mi zupełnie potrzebny,
ani nie wprowadza niczego pozytywnego. Przyznaję jednak, że może
on mieć swoją rację bytu (w końcu mam na wszystko patrzeć
pozytywnym, przychylnym okiem), ale o tym później. Mówię o tym
„element”, ponieważ jest to wersja z dodatkowym przedmiotem
(plastikowym, czego nie lubię), będącym podstawą, na której
stawiamy wieżę. Ten element – platforma – odmierza czas naszej
gry (trochę jak w szachach), gdy go przekroczymy, wieża robi boom.
Czyli teraz chodzi już nie tylko o precyzyjne układanie, ale
również szybkie układanie. Do mnie zupełnie to nie przemawia.
Zupełnie innych wrażeń szukam w tej grze, Ślubny także się nie
zachwycił, dlatego element boom zostawiliśmy w domu u rodziców.
Nie pozbyliśmy się go jednak zupełnie, choć pojawiła się taka
myśl. Dlaczego? Bo jednak dostrzegam w niej jakiś potencjał ;)
Wydaje mi się, że jest to idealny dodatek, by uatrakcyjnić tę grę
dla dzieci. Taki element zaskoczenia, walki z czasem, taki dreszczyk,
kiedy nagle i czy właśnie nie teraz wieża zrobi boom. Myślę, że
typowa Jenga mogłaby szybko się im znużyć. Ciężko jest młodszym
skupić na czymś uwagę przez dłuższy czas, jeśli nie jest to
jakieś bardzo ekscytujące, a wydaje mi się, że taka może być w
ich oczach wersja podstawowa. Tak też z myślą o dalekiej
przyszłości element boom został :)
fot. Ślubny |
A co z grą samą w sobie? Jestem
bardzo na tak. Jest to gra świetna dla dwojga, dla większej liczby
osób, a nawet potrafię sobie wyobrazić, że niektórym może
sprawić przyjemność układanie jej samodzielne. W dodatku angażuje
wszystkich, jest mocno integracyjna na większych spotkaniach. U nas
zafascynowała wszystkie 3 pokolenia. Nawet ci, którzy nie grali,
czerpali satysfakcję z kibicowania i przyglądania się wysiłkom
grających, wśród których byli mój ojciec i wujek. Więc łączy
pokolenia, łączy towarzystwo i łączy przyjemne z pożytecznym.
Jak pisałam wymaga skupienia, opanowania dłoni i ćwiczy w nas te
cechy. I tu właśnie mój osobisty element miłości do tych całkiem
nienadzwyczajnych drewnianych klocków: ćwiczenie dłoni. Kiedyś,
jeszcze za czasów mojego romansu z teatrem, dużo ćwiczyłam
dłonie. Nie, nie były to ćwiczenia z tymi śmiesznymi przyrządami
do zaciskania, nie martwcie się. Pod tym względem wręcz
niedomagam, każde otwarcie słoika czy butelki z wodą jest dla mnie
dużym wyzwaniem, któremu całkiem często nie jestem w stanie
sprostać. Chodzi mi o ćwiczenie plastyczności ruchu. Kiedyś
poświęcałam temu dużo czasu i sprawiało mi to satysfakcję. Czy
np. potraficie wyciągnąć zapałkę z pudełka i zapalić ją,
trzymając pudełko w palcach jednej dłoni (nie opierając o samą
dłoń)? Kiedyś nie stanowiło to dla mnie żadnego wyzwania,
zarówno w prawej, jak i lewej dłoni. Dlatego też cieszę się z
Jengi. Grając z nią zgodnie z zasadami, czyli używając do
przekładania klocków tylko jednej dłoni, ćwiczymy ich sprawność.
Jak dla mnie to kilka dodatkowych punktów dla Jengi.
A jak u Was? Lubicie Jengę? A
może znacie jakieś inne gry wymagające sprawności manualnych,
może nawet w większym stopniu niż Jenga?
Bardzo lubię :) ale najlepiej w szerszym gronie, we dwójkę szybko mi się nudzi. Dlatego swoją wyciągam tylko jak są u nas znajomi. Ale ten element "boom" mnie rozbraja :D czego to nie wymyślą :D moim zdaniem ten plastik zupełnie nie pasuje do tej zabawki :)
OdpowiedzUsuńDokładnie! Po protu pod każdym względem sprawia wrażenie dodanego na siłę :)
UsuńUwielbiam Jengę! O elemencie boom wcześniej nie słyszałam, bo mam drewniane klocki :)
OdpowiedzUsuńW wersji boom same klocki również są drewniane (na szczęście), tylko sam ten element jest plastikowy. :)
Usuń