Generalnie nie znoszę
szufladkowania. Nie lubię być ograniczana. We wszelkich aspektach,
w tym tak banalnym jak kolorystyka garderoby. Nawet kiedy
przyjaźniłam się z ludźmi "ubierającymi się na czarno",
bojkotowałam to. Choć w niektórych grupach założenie skarpetek w
kółka, paski czy inne pieski świadczyło o byciu „nie-tru”,
nie odczuwałam potrzeby ubierania się w czerń od stóp do głów.
I nie tylko skarpetki miałam kolorowe. Kiedy inni „wybierali”
sobie subkulturę, ja wybierałam wszelką kulturę
Podobnie wybierałam kolory, jakie aktualnie mi się podobały (choć
ostatnio było ich niewiele i bardzo niewyraźnych). Ale to nie jest
dobra droga.
Macie tak czasem, że w jakiejś
bluzce wyglądacie, jakbyście miały gorszy dzień? Nawet ten dzień
faktycznie zaczyna się często przekształcać w taki. A to często
jedynie kwestia źle dobranego koloru waszej bluzki. Dlatego
postanowiłam ograniczyć się w tej dziedzinie. Przy czym
ograniczenie jest tylko pozorne. Tu przytoczę badania zapewne
amerykańskich naukowców. Nie napiszę, jakich dokładnie, bo nie
pamiętam, nie jest to dla mnie istotne. Ważne są wnioski.
Naukowcy ci obserwowali dzieci na placu zabaw. Najpierw bawiące się na nieogrodzonym terenie. Wydawałoby się, że skoro nic ich nie ogranicza, będą eksplorować wszystko, co możliwe. Tak się nie stało. Dzieci zbiły się w ścisłą grupkę w centrum placu. Paradoksalnie, dopiero kiedy plac ogrodzono, dzieci rozbiegły się po wszelkich „zakamarkach”. Dlatego też, warto mieć jakieś określone granice, bo w ich ramach działamy bardziej, niż kiedy tych granic nie ma. Oczywiście należy zostawić furtkę. Ta zależność sprawdza się w wielu dziedzinach naszego życia. Zawsze dobrze wyznaczyć sobie granice.
Naukowcy ci obserwowali dzieci na placu zabaw. Najpierw bawiące się na nieogrodzonym terenie. Wydawałoby się, że skoro nic ich nie ogranicza, będą eksplorować wszystko, co możliwe. Tak się nie stało. Dzieci zbiły się w ścisłą grupkę w centrum placu. Paradoksalnie, dopiero kiedy plac ogrodzono, dzieci rozbiegły się po wszelkich „zakamarkach”. Dlatego też, warto mieć jakieś określone granice, bo w ich ramach działamy bardziej, niż kiedy tych granic nie ma. Oczywiście należy zostawić furtkę. Ta zależność sprawdza się w wielu dziedzinach naszego życia. Zawsze dobrze wyznaczyć sobie granice.
Z takim nastawieniem zagłębiłam
się w stronę Ubieraj się klasycznie. Z dwiema moimi dziewczynami
miałyśmy określić swój typ kolorystyczny. Zaszufladkować się,
przyporządkować do konkretnych pór roku. Ale jakoś nie szło.
Znaczy szło, dziewczyny określiłyśmy pięknie, ale u mnie chyba
wrodzona niechęć do wpisywania w ramy dała o sobie znać. Nijak
nie mogłyśmy mnie dopasować. Nawet nie umiałyśmy się zgodzić,
czy jestem typem chłodnym, czy ciepłym. Porażka na całej linii.
Ale, ale! Blog, o którym wspomniałam, prowadzony jest przez
wspaniałą osobę. Zachęcona przez nią wysłałam jej swoje
zdjęcia i już wiem! Przyznam, że jeszcze się z tym nie oswoiłam,
ale przynajmniej wiem już jakie kolory są dla mnie dobre, jakich
powinnam unikać itd.
Jeden jest tylko problem. O ile
sama widziałam się ostatnio raczej tak:
Inni widzą mnie tak:
źródło |
Wesoło? Ano, wesoło. Teraz muszę
to jeszcze do siebie dopasować, bo przecież nie odwrotnie i nie
będę mieć więcej „bad blouse day”
Tak, wiem. Nie istnieje takie powiedzonko, ale powinno!
A to śmieszne co piszesz, bo ja Cię raczej widziałam jak obrazek nr 1 tzn. przypisałabym ci taki kolor jak twój. O Ubieraj się klasycznie wiem, o twoim typie też, czekam aż zaszalejesz:)
OdpowiedzUsuń