fot. Ślubny, wykonanie moje :) |
A właściwie nadeszła, ale dzień wcześniej, więc się z nią minęłam. Rozumiecie, nie jest miło przegapić wiosnę, stąd moje niezadowolenie. Już poniekąd rozumiem, dlaczego rzeczony Kopernik nie cieszył się sympatią w swoim czasie. Przykro tak stwierdzić nagle, że jest się głupim, kiedy było się mądrym. Pierwszy Dzień Wiosny nie przypada 21 marca, Mount Everest nie ma 8848 m wysokości... Ile jeszcze moich wiadomości się zdezaktualizowało? Normalnie wypadałoby wrócić do podstawówki, ale wstyd, bo nawet nie wiem, kiedy iść na wagary. Bo czy tak wyczekiwany przez uczniów Dzień Wagarowicza pozostał w swoim miejscu, czy może emigrował razem z Dniem Wiosny? Jednak moim największym obecnym zmartwieniem jest załamanie pogody... Czy mam je sama sobie przypisywać, bo nie w czas utopiłam Marzannę? Dobrze przynajmniej, że to całe zamieszanie wynikło przed weekendem, przez to nie zostaliśmy ze Ślubnym sami z tortem. Skąd tort? Mieliśmy właśnie świętować z Wiosną swoje małe historie. Miało być tak miło, bo 21. (liczba oczko do mnie puszcza, więc lubię ją wielce), bo Dzień Wiosny, to taka miła data. A tu proszę... Wiosna lubi jednak świętować w pojedynkę, sama błyszczeć i z nikim się swoim dniem nie dzielić. Wykiwała nas, krótko mówiąc... Ale żeby się tak od razu obrażać i chmurzyć?
Tort był pyszny, mimo to z powodu słodkości nie zmogła swojego kawałka, ale zgadnij kto dokończył?
OdpowiedzUsuńTort wygląda niesamowicie!
OdpowiedzUsuńTaki tort też by mi smakował.
OdpowiedzUsuń