Etykiety

czwartek, 12 grudnia 2013

W domowym zaciszu...

fot. Ślubny
Myślałam, że już się ustatkowałam i jestem twarda. Ale jednak. Pokazał się taki jeden niepokorny chłopiec i całkowicie zakręcił mi w głowie. Przyleciał i uparł się, że zaciągnie mnie do łóżka. I uległam! On oczywiście uleciał w siną dal, a ja w tym łóżku już zostałam. Cholerny Ksawery, nosem mi wyszedł! Nadal wychodzi. Przynajmniej Ślubny zniósł to dzielnie. A ja? Ano ja chorować nie umiem. Staram się, ale jakoś nieszczególnie jestem dzielna. Zwłaszcza, jak ktoś mnie zmusza do swoich sposobów, które się zupełnie nie zgadzają z moimi poglądami na to, co się da, a czego się nie da przejść dla ogólnego dobra.
W dodatku lekarzy także wolę unikać. Więc zajmę się dziś domowymi sposobami na leczenie


Termofor

Nie byłabym córką swojej mamy, gdybym tego nie napisała Ona wierzy w dobroczynne działanie ciepła. Ja? Po prostu faktycznie lubię ciepło, szczególnie podczas choroby. Oczywiście, jego źródłem mógłby być kot, ale te jak wiadomo do szczególnie współpracujących nie należą. Stąd posiadam Termokota, jako ekwiwalent Franciszki. A także Termotygrysa, zwanego Termohobbesem, i Termohipcia, i zwyczajny termofor pięknie obdziergany przez moja mamę właśnie. Poza tym, termofor przydaje się kobietom średnio raz w miesiącu, więc dobrze mieć taki w pogotowiu ;)

Amol

Z kolei nie byłabym żoną Ślubnego gdybym nie wspomniała o tym cudownym specyfiku stosowanym przez niego na wszelkie dolegliwości. Amol czy inne podobne aromatyczne mazidła stosuję względnie dzielnie. Trochę już do nich za sprawą Ślubnego przywykłam. Nie jestem do nich jednak przekonana w kwestii pomocy przy katarze. Mam wrażenie, że ten zapach tylko jeszcze bardziej mi dokucza i wyciska łzy z oczu i tak już mocno podrażnionych. Pamiętacie takie sztyfty specjalnie do nosa? One mają wielkiego sprzymierzeńca w moim ojcu, ale dla mnie to już totalna masakra. Ale Amol może być. Szczególnie przy bólu gardła i kaszlu – to rozgrzanie ma wówczas sens.

Nalewki

To całkiem przyjemna strona chorowania ;) Szczególnie malinowa. Ale nie sposób nie docenić też nalewki z pędów sosny. Oczywiście, istnieje tu pewien problem: nie należy łączyć alkoholu z lekami. Nie namawiam więc, ale sygnalizuję, że taka opcja istnieje. Dla ostrożnych zawsze pozostają soki owocowe: malinowe, z pigwy, jeżyn, czarnego bzu. Pite na ciepło lub dodane do herbaty. No właśnie...

Herbata

Oczywiście, zielona wcale nie rozgrzewa. Jak jest z czarną? I to z dodatkiem cytryny (więc wcale chłodzącego cytrusa)? Nie wiem i nie chcę tego sprawdzać. Ja ją uwielbiam i dopóki moja podświadomość wierzy, że mi to służy, nie zamierzam jej tego wypersfadowywać. Zwłaszcza, że pochłaniam jej ogromne ilości, nie tylko w stanie choroby, lecz także ogólnie w sezonie jesienno-zimowym. Osobiście dodaję sporo soku z cytryny, miodu a także imbir (taki w proszku) i kardamon (as well). To mój ulubiony „przepis”. A że cytryna ma dużo wit. C, miód jak wiadomo ogólnie jest dobry na wszystko, imbir rozgrzewa, a kardamon... Nie wiem co robi. Smakuje mi. Wierzę więc, że jednak działa dobrze. Poza tym taka herbata jest pyszna, więc przynajmniej jest radość z chorowania.

Piżama w misie

Oczywiście, te misie to konkretnie w moim przypadku. Bardziej niż o same misie chodzi o to, że jest z polaru – naprawdę cieplutka (piszę tu o samych spodniach, góra szczęśliwie nie jest ani w misie, ani z polaru).  Poza tym stylowa piżamka zawsze wybija chorowanie na wyższy level ;) Ale nie martwcie się, o tym myślę dopiero po chorobie. W trakcie mam to szczerze w zakichanym nosie.

Skarpetki

Dla mnie obowiązkowo. Jestem zmarzluchem, więc czasem śpię w nich i przy dobrym zdrowiu. Muszą być miłe i puchate. Jeśli nie chcecie chorować stylowo, możecie wpuścić w nie nogawki piżamki w misie ;)

Mleko z miodem

Rodzice katowali mnie nim w dzieciństwie. Ponieważ nie znoszę smaku mleka, traktowałam to jak karę za chorowanie (jakby mało mi było nieszczęścia). Szczęśliwie to jeszcze względnie szło przełknąć, no i nie dodawali mi do tego masła, którego również nie lubię, ani czosnku – a słyszałam także o takich wersjach. Ale nie polecam tej metody. Nabiał nie jest dobry przy katarze – może go wzmagać. No i sama tego nie stosuję. Walory smakowe odpadają i nikt mnie już nie przekonuje, że to dla mojego dobra ;)

Rosół

Kolejny sposób o wątpliwej skuteczności. Tu ponoć przeszkadza tłuszcz. Wszelkie tłuste potrawy mogą nam samopoczucie pogorszyć. Ale! Prawda jest taka, że nie taki rosół tłusty, jak go malują. Osobiście za nim nie przepadam, ale jeśli już jem coś w czasie choroby, to najchętniej właśnie są to zupy. Moim numerem jeden jest zwyczajny krupnik. Może w momentach największego kryzysu, ale zaraz po jestem w stanie pochłaniać go hektolitrami. Oczywiście myślę, że inne zupy sprawdzą się także dobrze: rozgrzewają, sycą, są zdrowe i łatwiej się przełyka, kiedy gardło się buntuje. No i zawsze weselej, jak ktoś troskliwie ugotuje dla nas ulubioną zupkę.

Syrop z cebuli

Taki specyfik również serwowała mi mama w dzieciństwie. Nie wiem na co był dobry, ale przynajmniej był smaczny. Pokrojoną cebulę trzeba było zasypać cukrem i czekać aż puści sok. Śmieszny sposób z kategorii medycyna ludowa lub zaradność czasów komunistycznych. A od cebuli także blisko do Czosnku.

Czosnek

Że zdrowy, wie każdy. Nie wiem tylko, jak go aplikować ;) Niektórzy idą na całość i dodają go po prostu np. do kanapek. Ja zrobiłam dziś szpinak z ogromną ilością czosnku, ale nie wiem, czy taki przesmażony jest równie wartościowy.

Napary z majeranku

Ponoć bardzo pomagają przy zatkanych zatokach. Sama nie próbowałam w ilości wystarczającej, by należycie to ocenić, wiec tylko zaznaczam. Ale sądzę, że coś w tym być musi, bo nawet można (za grosze) dostać w aptekach maść majerankową właśnie pomocną przy katarze. Także dla komfortu naszego podrażnionego nosa.

Maść do nosa

Osobiście stosuję Krem uniwersalny z Oriflame. Bardzo dobrze radzi sobie z leczeniem podrażnionej skóry i przy okazji nie ma żadnego drażniącego zapachu. No i można go stosować do wielu innych ról także przy najlepszym zdrowiu.

Kleenex

Wiem, chusteczki to nie taki znów sposób na chorobę, raczej oczywista oczywistość, ale... Nie piszę tu o zwykłych chusteczkach. Ponieważ także w kwestii podrażnień nosa lepiej zapobiegać niż leczyć, opiszę moje absolutne odkrycie: Kleenex, balsam (z wyciągiem, z nagietka). Są cudowne i mój nos je uwielbia. To są jedyne znane mi chusteczki z datą przydatności do "spożycia"
Wszystko dzięki składowi tytułowego balsamu.
Nawet podam:
Parafinnum Liquidum, Ceresin, Stearyl Alcohol, Isopropyl Palmitate, Dimethicone, Calendula Officinalis, Tocopherol.
Nie jestem ekspertem, ale zapewne jest się do czego przyczepić. Już sama parafina wywołuje u mnie zwykle
 reakcję negatywną. Ale w tym przypadku mam to w nosie i mój nos jest mi za to wdzięczny! Polecam.

fot. Ślubny


Jakie są Wasze sposoby? Przede wszystkim, co na to moja Farmaceutka i moja Pani Doktor? A nawet moja Pani Weterynarz?

No, to trzymajcie się ZDROWO!

5 komentarzy:

  1. Od dzisiaj choruję tylko i wyłącznie w stylowej piżamce:-)

    OdpowiedzUsuń
  2. miło, że do mnie wpadłaś i że program szukania pasji Ci się spodobał ;) No i ćwiczenie z wdzięcznością. Odnosząc się do twojego tekstu. Rosół ma moc ze względu na acetylcysteine (wciąż nie wiem jak to się pisze po polskiemu:)), a do krupniku warto wrzucić kaszę jaglaną, bo fajnie osusza ze śluzu i jest bardzo zdrowa. sposoby super ;) zdrówka życzę ;)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Ćwiczenie przede wszystkim! :) A krupnik zawsze z jaglaną! Ha! Wiedziałam, że mój organizm wie, co dla niego dobre :)

      Usuń
  3. jak najbardziej zgadzam się z Twoimi metodami, też tak często robie :) z takich metod polecam jeszcze tran :)

    OdpowiedzUsuń

Related Posts Plugin for WordPress, Blogger...