Etykiety

poniedziałek, 21 października 2013

A touch of evil


fot. Ślubny

Wpis wbrew tytułowi nie będzie o Kiciowej. Będzie o grze. Ostatnio malowaliśmy ze Ślubnym figurki do rzeczonej planszówki. Mieliśmy okazję pobawić się akrylowymi farbami, co bardzo polecam jako sposób na bezstresowe popołudnie. Ślubny był zachwycony, jak ładnie się farby ze sobą mieszały i największą radość odnajdował w tworzeniu nowych barw z naszej raczej podstawowej palety. Z fascynacją odkrywał, że to naprawdę działa i żalił się, jak w dzieciństwie próbował tego samego na plakatówkach. Jak może wiecie, one nie łączą się zbyt ciekawie. Powtarzając za Ślubnym: „Mieszasz - jak trzeba – taki i taki, a i tak powstanie sraki”. Bardzo mu się spodobało, aż ma ochotę na dodatek do gry z nowymi postaciami do pomalowania.

figurki touch of evil
fot. Ślubny

Do rzeczy jednak. Myślę, że „recenzja” gry może być dla niektórych ciekawa. My lubimy spędzać czas przy grach – we dwójkę i wspólnie ze znajomymi. Jest to interesująca forma spędzania wolnego czasu, zwłaszcza o tej porze roku, kiedy wieczory są długie i zimne, aż nie chce się ruszać z domu. Nie mamy jakoś szczególnie dużo gier, ale kilka jest. Staramy się wybierać takie dla dwóch osób w górę, bo lubimy też zagrać sami.
Takie jest też przeznaczenie „A touch of evil”. Jeśli chodzi o najwyższą ilość graczy to w wersji podstawowej jest to osiem osób – jest więc świetna dla towarzystwa większego niż 2+2. ;) Możliwe też, choć nie sprawdzałam, że wspomniane dodatki jeszcze tę liczbę powiększają. Generalnie gra polega na zniszczeniu złych mocy czających się w miasteczku Shadowbrock: główny Vilian i jego miniony. Nie będę szczegółowo opisywać o co „come on” – to można bez problemu sprawdzić w internecie. Mamy tu trochę losowości i strategii, ale nie jest to gra wymagająca wielkiego zaangażowania myśli i szczegółowego planowania. Osadzona w mrocznym, złowieszczym klimacie podtrzymywanym przez załączoną na CD ścieżkę dźwiękową. Jest więc idealna, jeśli lubicie gry z klimatem. Figurki bohaterów także sprawiają, że nabiera charakteru – nie są tak bezbarwne jak zwykłe pionki. No i oczywiście można je dowolnie pomalować! Dla naszego towarzystwa bardzo dużym atutem okazuje się jej podwójna natura, mianowicie można grać w niej przeciw sobie lub kooperacyjnie przeciw wspólnemu wrogowi, a nawet w grupach. Tylko raz jednak graliśmy inaczej, jak łącząc siły – tak jest mniej fochogennie. Ach, i dużo można moderować w ramach jednej już wersji podstawowej – mamy cztery złe postacie na dwóch poziomach trudności. Choć posiadamy ją już chyba trzy lata, ciągle nie mamy uczucia znudzenia ani przewidywalności – ciągle łapiemy się na odkrywaniu nowych kart. Tu ważna informacja – dla niektórych sprawa obojętna, dla innych wcale pozytywna, ale też mogąca sprawiać problemy – gra wydana jest w języku angielskim, jedynie instrukcja jest przetłumaczona. Dla nas to okazja do ćwiczenia języka i rozszerzenia słownictwa. ;) Poza tym jest to bardzo atrakcyjne i porządne wydanie, choć oczywiście, jeśli ktoś będzie ją bardzo intensywnie eksploatował, może pomyśleć o ochronie kart. Poza tym, bomba! Nasze pomalowane figurki nam i naszym znajomym umilały ostatnio czas. Miły wieczór z winem/drinkami, grą i (tak, tak) – naszym minionkiem Franciszką, która uwielbia w czasie gry bawić się w małą, włochatą Godzilkę. Gramy na podłodze, więc ma ułatwione zadanie, ale jak już się przeprowadzimy...to może po jakimś czasie kupimy duży stół. ;)

fot. Ślubny


Related Posts Plugin for WordPress, Blogger...